Bardzo proszę o umieszczanie wszelkiego rodzaju SPAM'u jak i wszystkich powiadomień w zakładce "Sowia poczta". Dziękuję ;)

[01] Jednym uchem podsłuchane

     - Dlaczego ja? - zapytał oburzony James, pochylając się nad miską płatków śniadaniowych. Siedzieli w kuchni. On, Albus, Lily i Harry. Starali się udawać szczęśliwą rodzinkę, która żyje normalnie, pomimo wszystko. Starali się udawać, że wszystko jest dobrze, ale nie było, a taki teatrzyk przed najmłodszymi męczył James'a.
- Bo ja cię o to proszę - odparł bezbarwnym tonem Harry. -Muszę jechać do Ministerstwa, a ktoś musi zabrać Lily na zakupy.
- Ale ja nie chcę - wtrąciła się dziewczynka. Było to pierwsze zdanie, które wypowiedziała od powrotu do domu po wczorajszym pogrzebie. Wszyscy na nią spojrzeli.
- Widzisz, nie chce -warknął James, wstając od stołu i wrzucając miskę z płatkami do zlewu. -Poza tym, ja mam plany.
Harry posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, które zakańczało dyskusję. Jego najstarszy syn wiedział już, że się nie wymiga, więc zamilkł, piorunując wszystko wściekłym wzrokiem. Harry podszedł do córki i przykucnął przy niej, kładąc jej dłonie na kolanach. Lily spojrzała na niego swoimi wielkimi oczami, pełnymi łez.
- Kochanie, musisz iść do szkoły. Hogwart nie jest taki zły, a przecież już nie mogłaś się doczekać.
- Mama miała mnie zabrać na zakupy - wyszeptała, a w kuchni zapadła długa cisza. Pierwszy zareagował Albus. Zerwał się z krzesła i przywołując na usta najbardziej promienny uśmiech na jaki było go stać podszedł do siostry.
- Nie wygłupiaj się, przecież mama będzie z nami cały czas.
- Jak to? Gdzie? -mała się rozejrzała w nadziei, że mama zaraz wyjdzie z sypialni i wkroczy do kuchni upinając włosy i podśpiewując swoją ulubioną piosenkę. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Wówczas Albus wskazał palcem na jej serduszko.
- Mama jest tu. Zawsze będzie - odparł, a ona przyłożyła dłonie do klatki piersiowej, patrząc w oczy brata. - Jak długo będziesz o niej pamiętać, tak długo będzie z tobą.
Harry mimowolnie przysunął do siebie Albusa i przytulił go mierzwiąc lekko jego włosy. Był mu wdzięczny za tę interwencję.
- Dobra - odezwał się James, odbijając się od blatu kuchennego i łapiąc butelkę wody mineralnej. -Zbierajcie się, bo nie mam całego dnia.

     Na ulicy Pokątnej zawsze panował tłok. James raz po raz oglądał się za rodzeństwem, by się upewnić, że nie zgubił któregoś z członków rodziny. Dla najmłodszych wycieczki na Pokątną zawsze były atrakcją. Mnóstwo sklepów z przeróżnymi przedmiotami, magicznymi stworzeniami... Nigdy nie wiedzieli na czym zawiesić oko.
- Lily! - zawołał za siostrą, gdy ta z Albusem oglądali egzotyczne salamandry. Podszedł do nich i złapał oboje za ręce, wyciągając ich z tłumu. Albus od razy wyrwał się z jego uścisku.
- Ej, nie jestem dzieckiem - warknął, niezadowolony, że przerwano mu atrakcję.
- A zachowujesz się, jakbyś był - odgryzł się James. -Mieliśmy przyjechać tu na zakupy, jak zostanie nam czasu, to sobie pooglądacie te gady... Chociaż moim zdaniem, wystarczy, jak spojrzysz w lustro.
Albus wystawił język starszemu bratu i rzucił ostatnie spojrzenie w stronę sklepu zoologicznego. Udali się do Olivandera, by kupić dziewczynce różdżkę. Pan Olivander był już starszym człowiekiem, ale w swoim fachu wciąż był niedościgniony.
- O, młody pan Potter - powitał James'a, gdy tylko go zobaczył.
- Dobry - powitał go lekkim skinieniem głowy. - Przyszliśmy po różdżkę dla Lily.
Olivander skierował spojrzenie na zlęknioną dziewczynkę i posłał jej uprzejmy uśmiech.
- Zobaczmy, co tu mamy - odwrócił się do pudełek i wyciągnął jedną z różdżek. - Ta powinna być idealna. Trzynaście i pół cala, włos jednorożca, bardzo giętka...
Podał małej różdżkę, ale to nie było to. Wybranie odpowiedniej zajęło im niemal godzinę.
- Nie wiedziałam, że to tak długo - powiedziała, gdy po tym czasie opuszczali sklep. James roześmiał się głośno.
- Nie było cię z nami, gdy Albus wybierał różdżkę.
- James... - brat posłał mu mordercze spojrzenie, ale to go nie zniechęciło.
- Nie dość, że siedzieliśmy tam cztery godziny, to jeszcze zdemolował pół sklepu.
- Naprawdę?
- Idziemy oglądać salamandry - odrzekł pospiesznie Albus, ciągnąc siostrę w stronę zoologicznego. James pokręcił głową z rozbawieniem. Al był czasem taki dziecinny...
- ... tak, Potter... - usłyszał szept za swoimi plecami. Spojrzał w tamtą stronę. Jakichś dwóch mężczyzn rozmawiało między sobą. Sądząc po ich minach byli bardzo podekscytowani.
- Długo w tej branży nie pociągnie - mówił łysiejący, niski facet odziany w czarną togę. - A taki porządny był z niego auror...
- Oj tak - przytaknął mu drugi, który był młodszy, miał najwyżej trzydzieści lat. - Ale widać starczy rodzinna tragedia, by zejść na psy...
James zmarszczył nieco brwi. Kątem oka spostrzegł, że jego rodzeństwo wciąż zachwyca się magicznymi stworzeniami. Podszedł nieco bliżej dwóch ichmościów, siedzących przy stoliku jednej z kawiarenek. Oparł się o witrynę sklepu i, udając, że ogląda z zainteresowaniem zawartości słoików na wystawie, nadsłuchiwał dalej.
- Ale żeby aż tak zmasakrować człowieka? Przecież to nie godzi się...
- Daj spokój, chłopak zabił mu żonę...
- Ale to był jeszcze dzieciak - przerwał swojemu młodszemu rozmówcy, takim tonem, jakby rozmawiali o meczu Quidditcha. - Rozżalony dzieciak... a Potterowi nie wystarczało, że go schwytali... musiał załatwić sprawę sam...
- James, James, nie zgadniesz! - zawołała Lily podbiegając do brata. Młody Potter rzucił zlęknione spojrzenie w stronę rozmówców, ale żadne nawet nie zwrócił na nich uwagi.
- Co się stało? - zapytał.
- Albus kupił mi pająka! - zapiszczała podekscytowana, wyciągając przed siebie dłonie, a na nich siedziała wielka, kosmata tarantula. James lekko się skrzywił. Nie lubił pająków. Nie, żeby się ich bał... zwyczajnie - brzydził się.
- Super - odparł bez entuzjazmu. -Kupiliśmy już wszystko... A nawet więcej - posłał pająkowi mordercze spojrzenie, jakby jego czas był policzony. - Wracamy.
Ostatni raz spojrzał na rozmawiających mężczyzn i zabrał młodych do domu. Wciąż myślał o tym, co usłyszał. Czyżby jego ojciec rzeczywiście był zdolny do czegoś takiego? Czy w ramach zemsty mógłby zabić...? Ale przecież nie powiedzieli, że go zabił... on go tylko... zmasakrował?... No, tak, odezwał się sarkastyczny głos w jego głowie. Zmasakrowanie jest o wiele lepsze od śmierci.

2 komentarze:

  1. No w końcu! Nie wiem czy tym razem doda się komentarz... Rozdział jest cudowny. Ja chybę także przeniosę się na blogspota, bo Onet szwankuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu mogę skomentować!! notka świetna! Oby tak dalej. Wystartuj bloga także zwraca uwagę, zdjęcie na froncie wspaniałe :D
    Baśka :*

    OdpowiedzUsuń